niedziela, 24 listopada 2013

#2 | cz.2 | Blue

Pod domem pani Lidii pojawiłam się w niecałe dwadzieścia minut. Zazwyczaj zajmowało mi to trochę więcej czasu, jednak kiedy usłyszałam głos starszej kobiety w słuchawce telefonu.. Musze przyznać, że nieźle się przestraszyłam. Ona ma już swoje lata, i tego ukryć się nie da. Boję się czasami, że przyjadę i będzie już za późno.
Starałam się zachować spokój przekręcając klucz w zamku. Kiedy udało mi się otworzyć drzwi wyleciał on z mojej trzęsącej się ręki. Sparaliżowana telefonem jaki dostałam niecałe pół godziny temu, pozbierałam się szybko i wbiegłam po schodach na górę. Nie znalazłam jej w sypialni, więc skierowałam się do ulubionego pokoju na poddaszu, do którego tylko ja miałam dostęp jako wyjątek. Potrafiła siedzieć w nim godzinami i opowiadać przeróżne historie, w których ona grała główną rolę. Nikt nigdy nie wierzył w to, jak wspaniałe mogło być życie tej poczciwej 78 latki. Kiedy zobaczyłam, że ulubiony fotel staruszki jest jak zwykle odwrócony do okna, a ona sama obserwuje Londyn, który dopiero nocą ukazuje swoje prawdziwe piękno, ogarnęło mnie przyjemne uczucie. Na moją twarz wdarł się mało widoczny uśmiech. Oparłam się o białą futrynę, wzdychając. Moje dłonie przestały trząść się nerwowo.
-Mieszkam tu już siedemdziesiąt trzy lata i nadal nie mogę uwierzyć w to, że jakiekolwiek miasto jest tak magiczne, a z każdym dniem mego długiego życia uwielbiam je jeszcze bardziej - powiedziała spokojnie. - Chodź tu do mnie, moje dziecko.
Bez jakichkolwiek protestów podeszłam do staruszki. Spojrzała na mnie z pełnym uśmiechem na twarzy i poklepała dłonią miejsce na fotelu stojącym obok. Kiedy tylko usiadłam, ponownie zaczęła ilustrować przestrzeń za oknem.
-Czyż tu nie jest cudownie, moja kochana Blue? - zapytała rozmarzona.
-Tak.. Nic nie jest w stanie oddać magii i piękna tego miejsca. Pocztówka.. Zdjęcie.. Film.. To nie to samo.
Jeszcze niecały rok temu widziałam wszystko właśnie na obrazkach. Dopiero kiedy postawiłam pierwsze kroki na londyńskich ulicach zrozumiałam co tak na prawdę przyciąga tu ludzi.. Wszyscy mówią, że Londyn to do pracy, bo wolą zamiatać ulice tutaj, niż mieć całkiem dobrą pracę i mieszkać na tak zwanym zadupiu. Owszem może i moje podejście jest podobne, jednak denerwuje mnie od dłuższego czasu, że nikt nie dostrzega tego piękna.. Tej magii. Owszem praca to też dobry powód, ale z pewnością nie tak niepodważalny jak cudowna energia i życie tego miasta. Tak jakby jakaś niewidoczna aura pokrywała całą jego powierzchnię i sprawiała, że wszyscy czują się tu dobrze. Oczywiście nie na każdego to działało. Niektórzy nie miają kolorowego życia.. Bo po prostu to nie jest im pisane. Albo po prostu nie umieją dostrzegać piękna. I czasami jest już za późno, aby mogli się tego nauczyć.
-Masz świętą rację skarbie. - Staruszka uśmiechnęła się.
W odpowiedzi tylko westchnęłam. Byłam gdzie indziej. Moją głowę nadal zajmowały dręczące myśli. Dlaczego pani Lidia po mnie zadzwoniła? Coś musiało się przecież stać.
Staruszka jakby czytając mi w myślach zabrała się za ten temat.     Spojrzaała na mnie swoimi wielkimi oczami, które widziały już tak dużo, że moja głowa nie jest w stanie tego pojąć, i ujęła moją dłoń.
-Nie martw się Blue. Na tym świecie mam zamiar jeszcze trochę zabalować - puściła do mnie oczko na co ja zaśmiałam się po cichu.
Ta pani zastępuje mi już od wielu lat rodzinę. W sumie gdyby nie jej pomoc, nie spełniłabym nigdy mojego największego marzenia.
Nastała chwila ciszy. W końcu przerwała ją pani Lidia.
-Ktoś znowu wybił szybę w kuchni.
-Na prawdę? - zapytałam zdziwiona, a jednocześnie zmartwiona. - To już trzeci raz w tym miesiącu.
-Sama tego nie rozumiem - powiedziała z wyczuwalnym smutkiem.
Nie dziwi mnie ten smutek w głosie. Jej ojciec zbudował ten dom od podstaw. Zupełnie sam. Ten właśnie budynek jest jej całym życiem. Zawsze kiedy oglądałam zdjęcia z jej młodości, rozpoznawałam tą samą okolicę. Trudno jest być świadkiem tego, jak ktoś niszczy wszystko co masz i co w stwoim sercu zajmuje specjalne, zaklepane miejsce.
-Mam jutro rano zadzwonić do pana Fostera?
-Nie kochanie. Tym razem nie będzie nam potrzebny.
Na samą myśl o złotym człowieku, jakim jest pan Foster, robiło mi się miło. Dlatego też zmartwiła mnie informacja, że nie muszę do niego dzwonić. Zawsze niezawodny i wykonujący swoją pracę z wielkim zapałem. Nigdy nie spotkałam tak pozytywnej osoby. Tacy ludzie aż sami przyciągają innych do rozmowy. Ten mężczyzna potrafi mnie rozśmieszyć niezależnie od panującej sytuacji. Może też dlatego uwielbiam jego obecność. W prost ubóstwiam z nim rozmawiać, a ostatnio mam okazję robić to coraz częściej. Jedynym minusem są powody naszych spotkań. Mianowicie - włamania, wybicia szyb i jeszcze wiele innych nieprzyjemnych, złośliwych sytuacji. Ciekawe dlaczego nie przyjedzie.. Albo raczej dlaczego nie będzie potrzebny.
-Jak to? Ja sama nie potrafię nic naprawić. - Nigdy nie byłam dobra w takich "robótkach domowych". Nawet wkręcenie żarówki sprawiało mi jako taką trudność, a co dopiero wymienienie szyby w kuchni. - Znalazła pani kogoś nowego?
-Nie. Mój wnuczek jutro po południu powinien się tu zjawić. Znudziło mu się życie w Irlandii, więc postanowiłam, że go tu ściągnę. - Pani Lidia zatrzymała się na chwilę, po czym znowu zaczęła mówić: - Ah no i on naprawi praktycznie wszysto. Więc dlatego nie potrzebujemy na razie pomocy pana Fostera.
Wnuczek? Jak to wnuczek? Nigdy nie słyszałam o rodzinie pani Lidii, co jest dziwne. Ta kobieta ma w zwyczaju dużo mówić. Kiedy sprzątałam - opowiadała. Kiedy oglądałam telewizję, kiedy gotowałam.. Zawsze miała coś ciekawego do powiedzenia.. Ale nigdy nie usłyszałam od niej o rodzinie. Dziwne. Myślałam, że została tu sama. Postanowiłam jednak nie wypytywać o nic więcej. Muszę ominąć ten temat i skupić się na tym co istotne. Wszystko ułatwiła mi ona sama, która postanowiła poruszyć kolejny wątek i odciągnąć mnie od kwestii rodziny.
-Siedzisz tak cicho, więc na pewno zastanawiasz się dlaczego cię tu ściągnęłam. I to tak niespodziewanie. Sądząc po tym jak szybko tu przybyłaś musiałam napędzić ci niezłego stracha.. Więc przejdę do konkretów. Otóż mój mały wnuczuś nie zna jeszcze tutaj nikogo i bardzo lubi rozrabiać.. No i pomyślałam, że skoro zajmujesz się mną, za co jestem ci niezmiernie wdzięczna, to może pomogłabyś mi trochę z nim. To znaczy zajęła się nim - zamyśliła się. - No i świetnie gotujesz, a on jest strasznym żarłokiem. To dlatego zadzwoniłam po ciebie. Wiesz jaka jestem.Ta niewiedza, czy się zgodzisz czy nie.. Nie dałaby mi spać. Musiałam zadzwonić, bo nie wytrzymałabym do jutra.. No to jak? - zapytała z nadzieją w oczach.
Dosłownie zatkało mnie. Już doskonale znałam powód zmartwienia w głosie staruszki oraz powód, dla którego mnie tu wezwała. Wie, że uwielbiam ją na tyle, aby zrobić wszystko czego ona pragnie. Ale przecież nie mogę zajmować się dwoma osobami.. Staruszka nie sprawia już takich problemów, ale jakieś dziecko? Co ja mam niby zrobić?
-Nie ukrywam, że bardzo zdziwiła mnie ta prośba. Na pewno czuje się pani dobrze?-zapytałam i zilustrowałam ją wzrokiem.
-Tak dziecko, wszystko jest w porządku. Nie zwariowałam jeszcze, a jedyne co mi doskwiera to ból nóg, ale do tego już przywykłam.. - Zamilkła na chwilę. - Czyli jak? Zgadzasz się?
-Tak. Nie mogłabym pani odmówić - uśmiechnęłam się do niej na co ona odpowiedziała tym samym.
- W takim razie pokój na drugim piętrze jest twój. Możesz zrobić z nim co tylko chcesz.
Zaraz. CO? Jak ja mogłam na to nie wpaść. W sumie nigdy nie byłam zbyt domyślna..
-Ale.. Ale ja nie wiem. Mogłabym przyjeżdżać o piętej rano i wracać do domu po dwudziestej drugiej. Po prostu nie mogę się tu wprowadzić.
-Kochanie to nie ma sensu. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego jak bardzo schudłaś. Potrzebujesz chwili spokoju, bez nerwów, a tu właśnie będziesz miała okazję trochę odpocząć.
Zaczęłam wytężać swój zmęczony mózg, aby wymyślić jakiś konkretny powód i wymigać się od tego co ma się stać.
-Ale Caroline.. Nie mogę jej tak zostawić. Ostatnio z nią nienajlepiej.
-Carol zawsze może tu wpadać. Nawet na całe dnie - uśmiechnęła się. Doskonale wiem, jak bardzo się lubią.
-Ja nie wiem.. Teraz.. Nie, muszę to przemyśleć..- wydukałam.
-Dobrze, ale dzisiaj zostań już tu. Nie pozwolę ci jeździć po nocach.
Uśmiechnęłam się. To miło, że o mnie też ktoś się troszczy. A przynajmniej próbuje.
-Dzisiaj na pewno zostanę. 
Ale nie wiem co będzie z jutrem.. Zapadła cisza. Zagapiłam się w okno. Zaczęła obserwować jakiś samolot, który z pewnością szykował się powoli do lądowania. Tu zawsze coś się dzieje. Właśnie dlatego uwielbiam to miasto. Nagle przed oczami stanęła mi Carol. Drobna blondynka, myśląca podobnie jak ja, która zawsze mnie rozumiała i to ona zawsze była szczęśliwa. To na jej twarzy przeważnie gościł wielki, promienny uśmiech i to ona dumnie kroczyła po londyńskich ulicach nie przejmując się niczym. Kiedy pierwszy raz weszłyśmy do naszego mieszkania, albo kiedy wyszłyśmy na miasto. Była taka zadowolona. Wtedy aż tryskała dobrą energią. Każdy wokół niej sam stawał się szczęśliwy. W sumie to nic się nie zmieniło.. Może trochę się w tym wszystkim pogubiła.. Tak samo jak ja. Ale da sobie beze mnie radę. Na pewno. Teraz pani Lidia potrzebuje mnie bardziej.
-Zostanę! - krzyknęłam z takim entuzjazmem, że pani Lidia prawie podskoczyła na swoim fotelu.
-Oh dziecko - zaśmiała się - nawet nie wiesz jak się cieszę. - Obdarowała mnie tak ciepłym spojrzeniem, że mój uśmiech stał się jeszcze większy.
*
-Dobranoc pani Lidio.
-Dobranoc kochanie.
Zgasiłam małą lampkę stojącą na szafce przy łóżku i wszyłam z pokoju staruszki, zamykając za sobą drzwi. To był długi dzień. Idąc do "mojego pokoju" wstąpiłam do kuchni. Z parującym kubkiem herbaty udałam się w końcu do miejsca, w którym mam spędzić najbliższe parę miesięcy. Ostawiłam gorącą ciecz na stoliku i usiadłam na szerokim parapecie - jednym z niewielu plusów tego szarego pomieszczenia. Zawsze mogłam zamknąć się tu kiedy było źle lub po prostu nie miałam ochoty kontaktować się ze światem. Oparłam głowę na kolanach i zaczęłam wgapiać się w ludzi krążących po ulicy. Westchnęłam ciężko na myśl o tym jak dawno już nie wychodziłam nigdzie ze znajomymi. Ziewnęłam jakieś trzy razy pod rząd. Tak To chyba najlepsza pora aby iść spać. W sumie to powinnam być zadowolona. Dlaczego nie jestem? A z resztą mało ważne. Moje filozoficzne wyjaśnienie wszystkiego co wpływa na to zajęłoby mi pewnie jakies pół nocy  o ile nie usnęła bym w tym czasie. Postawiłam nogi na posadce. Przeszedł mnie dreszcz. Matko czemu tu jest tak zimno? Wdrapałam się na łóżko dygocząc z zimna. Nakryłam się grubą kołdrą po same uszy. Czasami na prawdę przydałby mi się ktoś, kto mnie ogrzeje..
*
"Biegnij przed siebie Blue. Biegnij! Nie pozwól, aby on przejął nad tobą kontrolę!" Jakiś głos w mojej głowie powtarzał to bez przerwy. Czułam, że za chwilę oszaleję. Biegłam w ciemnościach, co chwilę potykając się o coś. Kto ma przejąć nade mną kontrolę? To niemożliwe. Jednak tak jak tajemniczy głos kazał, biegłam prosto przed siebie jak najszybciej umiałam. Wszystko działo się tak szybko. Kiedy wyleciałam z ciemności, znalazłam się na jakiejś wielkiej polanie, aby już kilka sekund później wbiec do ciemnego lasu. Nagle zaczęłam zwalniać. Co się dzieje! - krzyczałam. "Uciekaj! On nie jest dla ciebie dobry.". Tajemniczy głos nadal zwodził mnie swoimi słowami. "Dogania cię. Nie ulegaj mu!" Ledwie usłyszałam ostatnie słowo, a ktoś rzucił się na mnie. Napierał na mnie całym swoim ciałem i łapczywie atakował moje blade usta. "Nie ulegaj mu.."
Zostaw mnie! Zostaw!
Zaczęłam rzucać się na wszystkie strony, aby uniknąć kontaktu z mężczyzną.
-Blue spokojnie.
Skąd ja znam ten głos?
/\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ 
 
No i udało się! Po wielkich zmaganiach z moimi myślami napisałam drugą część drugiego rozdziału. To jeszcze nie koniec perspektywy Blue :) Mam nadzieję, że podobało wam się. Do następnego posta :)

niedziela, 10 listopada 2013

#2 | cz.1 | Blue

Czasami wolę nie wnikać w to, co się z nią dzieje. Usłyszenie tego trzasku drzwi do jej pokoju daje mi przynajmniej pewność, że dotarła do niego i jest tam bezpieczna. Trudno pogodzić mi się z tym, że często też nie potrafię jej pomóc.. Westchnęłam głośno na samą myśl o tym co tym razem spowodowało, że moja przyjaciółka z powrotem zaszyła się w swoim kąciku. Powoli przemieściłam się z salonu do łazienki, po drodze zbierając rzeczy, które Carol wcześniej rozrzuciła. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że przez najbliższy tydzień nie będę w stanie nawiązać z nią żadnego kontaktu i sama zająć się swoimi sprawami. Odłożyłam stertę ubrań, wcześniej dokładnie je składając. Nagle poczułam, że nogi robią mi się jak z waty. Obraz zaczynał się pociemniać i rozmazywać. W ostatnim momencie zdążyłam złapać się blatu. Błądziłam na około jedną drżącą dłonią, aż znalazłam to, czego potrzebowałam. Pociągnęłam za metalowy uchwyt. Natychmiast odzyskałam świadomość o tym co się dzieje, kiedy krople lodowatej wody powoli zaczęły moczyć moją rękę. W sumie to chyba oznacza tylko jedno. W końcu muszę coś zjeść. Chlapnęłam sobie wodą w twarz, aby do końca się otrząsnąć. Nie zaszczycając mojego odbicia w lustrze ani jednym spojrzenia opuściłam łazienkę. Bez namysłu udałam się do kuchni, wcześniej jeszcze ubierając na siebie moje ulubione, stare, za duże dresy. Otworzyłam lodówkę pełną różnych rzeczy, które aż same prosiły się, abym je zjadła. Postanowiłam jednak, że idealna na tą porę będzie moja gigantyczna kanapka, która zazwyczaj towarzyszyła mi w samotne czwartkowe popołudnia jako obiad. Zaczęłam wyciągać po kolei potrzebne składniki i odruchowo układać je na wielkiej bułce. Nie wiem jak to możliwe, że czasami po prostu zapominam o śniadaniu, czy obiedzie, czy ogólnie jedzeniu. Przecież tak na prawdę nie ma nic lepszego niż to. Mogłabym nawet powiedzieć, że każdy element, który jest w miarę zjadliwy i da się go strawić oraz ma jakiś znośny smak mógłby zostać moim przyjacielem, chociaż to bardzo głupie..
*
Przez następne pół godziny zajmowałam się  powolnym jedzeniem tego co wpakowałam do mojej bułki. Pomimo tego, że nadal byłam szaleńczo głodna, powlokłam się do salonu. Opadłam wykończona na sofę, która dzisiaj wydawała się jeszcze wygodniejsza niż zazwyczaj. Kiedy tylko ułożyłam się wygodnie byłam pewna tego, że lada chwila sen przejmie nade mną kontrolę.  Zamknęłam oczy i odczułam ulgę. Marzyłam o tym, aby przyśniło mi się coś dobrego. Coś tak nierealnego, wspaniałego. Abym mogła przenieść się w jakieś inne miejsce. Odpłynąć.. Nie mam pojęcia czy dam radę funkcjonować tak jak teraz.. Latać wszędzie przez osiemnaście godzin, a spać jedyne pięć, nie mówiąc już o czasie wolnym. Te rozmyślania nużyły mnie jeszcze bardziej, co przyczyniło się do szybszego zaśnięcia. Odetchnęłam spokojnie i wtuliłam się w poduszkę, czekając na to, co tym razem wytworzy moja wyobraźnia i co będę mogła opowiedzieć Caroline, kiedy już dojdzie do siebie..
*

Spadałam i spadałam. Leciałam bez końca, tak jakby wszystko wokół mnie przestało istnieć. Widziałam tylko chmury. Usłyszałam cichy, męski głos, dobiegający gdzieś z dołu. Powtarzał ciągle jedno zdanie: "Jestem twoim niebieskookim marzeniem". Chciałam spadać szybciej. Szybciej znaleźć się przy moim marzeniu. Chciałam je zobaczyć. Chciałam go zobaczyć. Jednak im szybciej pragnęłam lecieć, tym bardziej zwalniałam, a przestrzeń wokoło mnie robiła się coraz bardziej ciemna. Usłyszałam kolejny głos. Ale on odezwał się tylko jeden jedyny raz. "Już niedługo.."

 Nagle zadzwonił telefon. Zerwałam się jak oparzona i szybko zaczęłam szukać natrętnie dzwoniącego sprzętu. Kiedy już go znalazłam i zobaczyłam kto próbuje się do mnie dodzwonić o tak późnej porze, zaczęłam panikować. Odebrałam.
-Kochanie, czy mogłabyś do mnie przyjechać? - usłyszałam słaby głos w słuchawce telefonu i bez namysłu, drżąc na całym ciele zaczęłam zbierać się do wyjścia. Może liczyć się każda minuta..

sobota, 9 listopada 2013

#1 | Caroline

Wysiadłam z metra. Szybko przebiegłam po ruchomych schodach, potrącając przy tym kilku niewinnych ludzi. Zaczęli za mną krzyczeć, ale ja byłam zbyt zajęta żeby przeprosić. Opuściłam podziemne życie Londynu i wyszłam na światło dzienne. Spojrzałam nerwowo na mój ukochany zegarek, z którym się nie rozstawałam. Jego wskazówki pokazywały godzinę 7:53. To zmotywowało mnie do przyśpieszenia kroku. Zaczęłam wręcz biec w moich ośmiocentymetrowych szpilkach, dzięki którym miałam swoje wymarzone metr siedemdziesiąt wzrostu. Na szczęście jestem dość zaradna, jeśli chodzi o biegi, i oprócz tego, że ludzie idący w mniej pospiesznym tempie niż ja gapili się na mnie ze współczuciem, wszystko zakończyło się pomyślnie i bez jakichkolwiek stłuczek. W dwie minuty pokonałam drogę do budynku. Uspokoiłam oddech. Rozejrzałam się dookoła. Tłumy ludzi spieszących się, a wręcz pędzących, do swoich prac, które są jedynym źródłem ich utrzymania, wzbudziły we mnie dziwne uczucie. Widać tak odleciałam, że nie zauważyłam tego, że niektórzy spieszą się bardziej niż ja. Sama myśl o tym siedzeniu w moim biurze, jeśli tak to można nazwać, przez jakieś dziewięć godzin wywoływała u mnie odruch wymiotny. Otrząsnęłam się z gnębiących rozważań o życiu osoby niemającej nic poza pracą. To nie czas na dramatyzowanie. Nie czekając już na nic, opuściłam uliczny hałas. Przeszłam przez obrotowe drzwi. Każdego ranka stawałam zawsze w tym miejscu, dokładnie w tym samym holu. Jego ogrom na prawdę mnie przerastał, a czasami i przerażał. Jednak nadal robił na mnie ogromne wrażenie. Tak samo jak ogromne miasto, w którym mieszkam już blisko rok. Londyn to było moje marzenie. Przeniosłam się tu z Eston - oddalonego o 350 kilometrów, nie sporego miasteczka, a przynajmniej dla mnie było ono małe. Mój ojciec, którego i tak nigdy nie było w domu, uważał to za największy błąd mojego życia. Ponownie spojrzałam na zegarek.
Cholera.
Pędem pobiegłam w stronę windy, która prawie zamknęła mi się przed nosem. Przecisnęłam się w ostatniej chwili przez zamykające się drzwi. Nie zdążyłam nawet zwrócić uwagi na ludzi stojących ze mną w klaustrofobicznej puszce. Nigdy w życiu nie spóźniłam się do pracy, pomimo tego, że tak bardzo jej nienawidziłam. Nerwowo śledziłam strzałkę pokazującą piętro, na którym w tym momencie się znajduję. Dopóki nie dojechałam na osiemnasty poziom ogromnego wieżowca, moja noga nerwowo wystukiwała jakiś dziwny rytm. Podbiegłam do drzwi, które otworzyły się przede mną, pokonałam recepcję, pozostawiając codzienne "Hej" miłej recepcjonistki Suzie bez odpowiedzi, i już byłam blisko mojego biurka, kiedy na drodze stanęła mi z piekła rodem kobieta. Plująca jadem na wszystkie strony. Moja cholerna szefowa, przez którą codziennie noszę się z myślami rzucenia tego wszystkiego. W sumie to co ja tu robię. Wolałabym zamiatać ulicę lub stać w jakiejś budce niż musieć widzieć ją codziennie.
- Słuchaj. – Powiedziała moja szefowa, mrożąc mnie wzrokiem. - Masz trzy dni na napisanie czegoś, co zwali mnie z nóg. W innym wypadku będę musiała cię zwolnić - powiedziała bez uczuciowo. . - A teraz lepiej zejdź mi z oczu i nie pokazuj się tu dopóki nie napiszesz czegoś sensownego. – Zaczęła się oddalać.
- Suka.. – Wyszeptałam, mając nadzieję, że tego nie usłyszała. Niestety. Nie obeszło to jej uwagi. Wróciła do mnie i jeszcze bardziej chłodnym spojrzeniem, od którego przeszedł mnie dreszcz, zaczęła gnębiąco męczyć moje oczy.
- Spóźniłaś się dwadzieścia minut! – Wycedziła przez zęby. – I jeszcze śmiesz mnie obrażać?! Powinnam cię zwolnić w tym momencie, a nie bawić się z takimi niedojdami. Przeproś mnie!
Już miałam okazać skruchę, ale coś ciągnęło mnie w stronę wyzwolenia się od tego wszystkiego. Chcę zacząć na nowo. W moich oczach zabłysnął gniew, który dało się wyczuć w pomieszczeniu. Gdyby dało się go zmaterializować z pewnością otaczałby mnie w wielkiej chmurze duszącego dymu. Wszystkie oczy były skierowane na mnie, ciekawie dopatrując się mojej reakcji na słowa wiedźmy.
- Nie będę nikogo przepraszać! – Krzyknęłam. – Taka osoba jak ty powinna przepraszać, nie ja. Zniszczyłaś moją pasję. Uwielbiałam tę pracę. Od kiedy ty pojawiłaś się w tej pieprzonej gazecie – wydzierałam się - wszystko nabrało koloru szarego. Nikt cię tu nie lubi. Dosłownie nikt. Nawet twoja „wierna” poddana, bo inaczej nie mogę tego nazwać, najchętniej przypieprzyłaby ci w twarz. – W tym momencie dostałam siarczystego policzka, którego natychmiast oddałam. Syknęła z bólu, ale nie poddała się i ponownie przywaliła mi w twarz.
- Jesteś zwolniona Green. – Zaśmiała mi się prosto w oczy. Spojrzałam na jej czerwony ślad, którego byłam twórcą i miałam ochotę oddać jej raz kolejny. - I lepiej nie pojawiaj się tu już nigdy więcej.
Z resztką godności przebiegłam z powrotem przez pomieszczenie i recepcję. Suzz zaczęła coś za mną krzyczeć, ale nawet nie potrafiłam wyłapać słów. Wbiegłam do windy. Na szczęście była pusta. Dotknęłam mój piekący policzek. Delikatnie zaczęłam badać go moimi wychudzonymi, chłodnymi palcami.  Dopiero w tym momencie dotarło do mnie tak naprawdę to, co właśnie zrobiłam. Straciłam jedyne źródło utrzymania, ponieważ wcześniej odtrąciłam pomoc mojego ojca chcąc udowodnić, że sama potrafię sobie poradzić. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach, zostawiając na nich czarne plamy tuszu. W ciągu dziesięciu minut stało się tak dużo. To nie dla mnie. Drzwi windy otworzyły się i natychmiast rozległ się hałas, jak zazwyczaj w holu. Nie zwracając uwagi na nic, puściłam się pędem do wyjścia. Odwróciłam się do tyłu, aby ostatni raz zilustrować znienawidzony budynek. Już chciałam iść dalej, kiedy ktoś stanął mi na drodze. Wpadłam na niego nie zdolna wyhamować. Momentalnie poczułam ból tyłka, na który spadłam. Moje wszystkie dokumenty powypadały z torby. Ukryłam twarz w dłoniach jeszcze bardziej rozcierając czarne smugi. Niestety sprawca mojego upadku nawet nie odwrócił się w moja stronę, a nie miałam najmniejszej ochoty zwracać mu uwagi. O resztkach sił podniosłam się i zgarnęłam kilka papierów, po czym wpakowałam je do torby. Wyszłam z wieżowca, na zawsze pozostawiając moją „wymarzoną” pracę i wszystko, co do tej pory miałam. Rzuciłam się pędem do biegu.
Marzę, aby jak najszybciej znaleźć się w domu..
*
Położyłam torbę na blacie w kuchni i od razu poleciałam do łazienki, zrzucając z siebie ubrania. Miałam serdecznie dość tej „elegancji”. Zdjęłam z siebie ostatnie części garderoby i niemalże wskoczyłam pod prysznic, który był zdecydowanie jednym z moich najlepszych pocieszycieli. Odkręciłam wodę. Zaczęłam rozkoszować się ciepłym strumieniem, ogrzewającym moje ciało. Wgapiałam się w jeden punkt, bez jakiegokolwiek celu, rozmyślając, co mogłabym zrobić w tym momencie, kiedy nie mam pracy. Przejechałam powoli ręką po mokrych włosach, odgarniając je do tyłu. Odczułam chwilowy spokój. Moja chwila wytchnienia została jednak przerwana przez pukanie do drzwi. Wyskoczyłam jak oparzona z pod prysznica. Owinęłam się szybko ręcznikiem i wyszłam z łazienki. Otworzyłam drzwi lekko zdenerwowana, że ktoś mi przerwał. Zobaczyłam uśmiechniętą Blue i natychmiast moja złość przeszła. Weszła do domu nie patrząc na mnie. Odłożyła torbę z zakupami na sofę i w końcu odezwała się do mnie.
- Zapomniałam klucza.. – powiedziała po cichu i spojrzała w moją stronę. – Ej.. Co się stało?
Pokręciłam tylko głową i powlokłam się do mojej sypialni, aby móc na chwilę odciągnąć się od tego gówna jakie mnie otacza.
/\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ /\ 
W końcu po długich rozmyślaniach i rozważaniu za i przeciw na blogu pojawił się pierwszy post :) Razem z Blue postaram prowadzić się go jak najlepiej i jak najczęściej dodawać nowe rozdziały. Bardzo prosimy o szczere opinie w komentarzach, bo to bardzo motywuje :)
Do następnego posta.